Tempo rozwoju przemysłu chemicznego w Polsce jest szybsze niż przemysłu ogółem (o około 2 punkty procentowe w skali roku). Może się jednak okazać, że dobra koniunktura zostanie złamana rosnącymi kosztami udziału w europejskim systemie handlu uprawnieniami do emisji CO2 (EU ETS). Dlatego energochłonny przemysł chemiczny apeluje do rządu o przyjęcie, wzorem innych europejskich państw, krajowych rekompensat pośrednich w tym zakresie. Polski rząd nie chce jednak dopłacać i twierdzi, że ma inny pomysł.
Mamy swobodę, z której nie chcemy skorzystać
Jak wskazali uczestnicy ostatniego posiedzenia sejmowego Zespołu ds. Przemysłu Chemicznego, przyjęte niedawno w Brukseli przepisy przenoszą szereg kompetencji z poziomu państw członkowskich na szczebel unijny. Tymczasem arbitralne decyzje podejmowane na szczeblu centralnym – w opinii przedstawicieli branży - nie zawsze uwzględniają lokalną specyfikę państw członkowskich. Z drugiej strony, system nie jest całkowicie scentralizowany i pozwala rządom państw członkowskich na wsparcie najbardziej „zagrożonych” kosztami polityki klimatyczno-energetycznej gałęzi przemysłu w formie tzw. rekompensat pośrednich. - Aby poprawić konkurencyjność polskich przedsiębiorstw, w Polsce powinien być wprowadzony system rekompensat oraz powinny zostać zmniejszone koszty regulacyjne dla przedsiębiorstw, tak jak ma to miejsce w innych krajach UE, np. w Niemczech - mówiła w Sejmie Beata Wittmann, dyrektor korporacyjny ds. energii w Grupie Azoty. Jej zdaniem większe znaczenie niż przepisy unijne powinien dziś mieć krajowy lobbing w polskim rządzie i parlamencie. Wyjaśniła też, że problemem nie są tylko unijne regulacje, które dla wszystkich są takie same, ale także sposób ich implementacji i wsparcie, jakie dla branży oferuje rząd. Ten jednak jest niechętny proponowanym przez izbę rekompensatom i zamiast „gonić” kraje zachodnioeuropejskie we wsparciu, wolałby ujednolicić zasady na poziomie unijnym.
- Obecnie sytuacja wygląda tak, że bogatych stać na kompensację, zaś biedniejszych nie. Z jednej strony niektóre państwa chcą drogich uprawnień do emisji, a z drugiej strony dotują swój przemysł – odpowiadał przemysłowcom wiceminister energii Michał Kurtyka. - W systemie zbyt dużo jest już „pochodnych” i „pochodnych od pochodnych”. To wszystko zaczyna być czytelne tylko dla ekspertów - dodał.
„Im niższa cena, tym lepiej”
Według ekspertów Izby wzrost cen uprawnień do emisji w nowej perspektywie jest przesądzony. Obecnie kosztują one ok. 7 euro, ale Komisja Europejska sugeruje ich docelową cenę na poziomie 25-30 euro za tonę. Jeżeli tak się stanie, cena energii poszybuje do nieznanych nam dotychczas poziomów - ostrzegają chemicy. Już w roku 2021 cena uprawnień ma sięgnąć 15 euro. - Z pewnością będziemy się cieszyć, jeżeli tak się nie stanie - komentuje Krzysztof Kidawa, ekspert ds. regulacyjno-prawnych PKN ORLEN S.A. - Mamy zresztą podobne stanowisko w sprawie unijnego wzrostu udziału produkcji energii z OZE do 30 lub 27 procent. Liczymy, że będzie to ta mniejsza liczba - dodał.
Zdaniem Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego reforma systemu ETS musi być kompleksowa, a tzw. lista carbon leakage powinna obejmować jak największą liczbę podsektorów przemysłu chemicznego (więcej na ten temat). Brak zharmonizowanych zasad stawia bowiem polski przemysł energochłonny w niekorzystnej sytuacji wobec konkurencji z krajów unijnych, które stać na wygospodarowanie środków na ten cel. Polski przemysł chemiczny chciałby również, aby aktualizacja wartości benchmarków produktowych (na podstawie których odbywa się później przydział bezpłatnych uprawnień) odbywała się na podstawie rzeczywistych i wiarygodnych danych, uwzględniających specyfikę poszczególnych technologii.
Kamil SzydłowskiDziennikarz, prawnik