Ministerstwo Energii nie traktuje jako porażki wycofania się z propozycji zmian dotyczących tzw. opłaty zastępczej w systemie wsparcia dla OZE opartym na zielonych certyfikatach - ocenił wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski. Jak powiedział w środę dziennikarzom Tobiszowski, rezygnację ze zmian w opłacie zastępczej należy raczej postrzegać jako "racjonalne podejście do konsultacji, które przeprowadzamy".
Najważniejsze jest jak najszybsze uruchomienie inwestycji w nowe OZE
- Bardziej traktuję to jak partnerstwo, które próbujemy wypracować z różnymi środowiskami, w tym przypadku ze środowiskiem związanym z odnawialnymi źródłami energii - stwierdził wiceminister. Jak dodał, ME zdecydowało się, że najważniejsze jest jak najszybsze uruchomienie inwestycji w nowe OZE i jak najszybsze przeprowadzenie aukcji dla nich.
We wtorek, w czasie konferencji uzgodnieniowej po konsultacjach publicznych najnowszego projektu nowelizacji ustawy o OZE przedstawiciele ME zadeklarowali, że ministerstwo wycofuje się z proponowanych zmian w naliczaniu opłaty zastępczej. W opublikowanym pod koniec lutego projekcie nowelizacji ME zapisało kolejną zmianę w systemie "zielonych certyfikatów", czyli systemie wsparcia, z którego korzystają OZE uruchamiane przed wprowadzeniem systemu aukcyjnego.
Nadpodaż certyfikatów osłabiała rentowność OZE
Przez kilka lat rynkowe notowania zielonych certyfikatów były niskie z powodu ich nadpodaży, co znacząco osłabiało rentowność instalacji OZE. Niecałe dwa lata temu znowelizowano ustawę o OZE, rezygnując ze stałej wartości tzw. opłaty zastępczej i wiążąc ją z rynkowymi cenami certyfikatów. Efektem był wzrost ich ceny i poprawa rentowności instalacji.
W ostatnim projekcie ME zapisało powiązanie wysokości opłaty zastępczej z rynkową ceną energii. Jak uzasadniał resort, w 2018 r. doszło do sytuacji, w której zarówno cena energii, jak i kurs certyfikatów wzrosły, co mogło prowadzić do nadmiernego wsparcia dla OZE i wysokich kosztów systemowych, przerzucanych następnie na odbiorców. Planowana zmiana zakładała, że przychody istniejących instalacji wiatrowych ze sprzedaży energii i certyfikatów, czyli wsparcia, nie będą łącznie przekraczały 312 zł/MWh.
Propozycja spotkała się z krytyką branży OZE. Z jej wyliczeń wynika, że przychody farm wiatrowych nigdy nie sięgną 312 zł/MWh, ponieważ muszą oni odliczyć od każdej sprzedanej megawatogodziny 20 zł jako tzw. koszt profilu, a przy tak ograniczonych przychodach 63 proc. farm wiatrowych działających w systemie certyfikatów przyniesie straty, a 77 proc. będzie miało kłopoty z obsługą długu i spłatą kredytów. Działające w Polsce farmy wiatrowe mają łącznie moc zainstalowaną niemal 6 tys. MW. (PAP)