
12 lipca br. grupa posłów wnosi projekt ustawy uelastyczniający wysokość jednostkowej opłaty zastępczej poprzez powiązanie jej wysokości z historycznie niskimi dziś cenami świadectw pochodzenia. W praktyce zmiana oznacza obniżenie wnoszonej przez zakłady energetyczne opłaty zastępczej z usztywnionego dotychczas poziomu 300,03 zł/MWh do ok. 90 zł w roku 2017 i nawet 40 zł w 2018. Zaledwie dwa tygodnie później ustawa bez żadnych poprawek zostaje już przegłosowana przez Senat i wędruje do podpisu prezydenta. Jeszcze tego samego dnia Ministerstwo Energii publikuje projekt długo wyczekiwanego przez branżę rozporządzenia o obowiązku umorzenia świadectw pochodzenia i ustala popyt na świadectwa pochodzenia na poziomie 18 proc. Ministerstwo przez dwa tygodnie niezmiennie utrzymuje, że zmiany mają na celu uzdrowienie rynku świadectw pochodzenia, a nie jego pogrążenie. Cały ten czas reformę negatywnie ocenia prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Kto ma rację?
- Opłata zastępcza jest mechanizmem, który miał skłonić zainteresowanie podmioty zobowiązane do skupu certyfikatu do tego, żeby te certyfikaty skupowały, a następnie umarzały. Jak widać, ten mechanizm stał się źródłem patologii, którą obserwujemy w obrocie, i dlatego postanowiliśmy to uregulować - tłumaczył w środę w Senacie(1) wiceminister energii Andrzej Piotrowski. Inne zdanie ma prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando, który jest otwartym przeciwnikiem wprowadzanych zmian. - Proponowana ustawa nie ma żadnego związku z celem, jaki jej przyświeca. Ocena skutków regulacji opiera się na nieaktualnych wielkościach dotyczących chociażby wielkości udziału, jaka dzisiaj jest w naszych rachunkach. W dokumentach było przytoczone, że to jest 5,5 proc., a w rzeczywistości jest 9,6 proc. Wielkość nadwyżki świadectw pochodzenia, która jest bardzo poważnym problemem, została zaniżona o blisko półroczną produkcję tej energii. I wreszcie, w dokonywanej antycypacji wyników zupełnie nie wzięto pod uwagę już dzisiaj obowiązującego prawa i wielkości umorzeń - komentuje Bando.
W poszukiwaniu złotego środka
Przedstawiony w czwartek projekt rozporządzenia(2) zakłada ustalenie na 2018 rok obowiązku umorzenia zielonych certyfikatów na poziomie 17,50 proc. i błękitnych certyfikatów na poziomie 0,50 proc. Łączny obowiązek ma więc wynosić 18 proc., co jest poziomem o 2 punkty procentowe niższym niż postulowane przez branżę 20 proc., ale też o 1 punkt procentowy wyższym niż zapisane w rozporządzeniu z 2012 r. 17 proc. - Proponowane wielkości wynikają z konieczności zabezpieczenia interesów odbiorców końcowych energii przed zbyt gwałtownym wzrostem cen energii elektrycznej wynikającej ze wsparcia rozwoju odnawialnych źródeł energii - tłumaczy resort. Także w tym zakresie inne zdanie ma prezes URE. Uważa, że każdy wzrost obowiązku umorzenia certyfikatów będzie musiał oznaczać wzrost cen energii dla odbiorców końcowych. - Proszę państwa, to zależność liniowa: wzrost obowiązku przekłada się bezpośrednio na cenę energii elektrycznej - argumentuje.
Projekt rozporządzenia został skierowany do konsultacji publicznych, które potrwają do 2 sierpnia br. Zgodnie z jego treścią nowe regulacje wejdą w życie z dniem 31 sierpnia 2017 r.

Dziennikarz, prawnik
Przypisy
1/ 46. posiedzenie Senatu RP IX kadencji, 1 dzieńhttp://www.senat.gov.pl/prace/senat/posiedzenia/przebieg,491,1.html2/ Projekt rozporządzenia Ministra Energii w sprawie zmiany wielkości udziału ilościowego sumy energii elektrycznej wynikającej z umorzonych świadectw pochodzenia potwierdzających wytworzenie energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii
http://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12300960