Prezes Respect Energy © Respect Energy
W związku z nadchodzącą unijną dyrektywą CSRD, ślad węglowy stanie się istotnym czynnikiem przy analizach wartości przedsiębiorstw. Czy polskie firmy mają tego świadomość?
Sebastian Jabłoński: Temat jest znany, ale relatywnie nowy dla biznesu. Widzimy wśród naszych klientów zorientowanie na minimalizację śladu węglowego szczególnie ze strony dużych korporacji. Są one aktywne w szukaniu sposobów redukcji swojego wpływu na środowisko, zdając sobie sprawę z tego, że to wpływa na ich wycenę. Trend ten na pewno będzie schodził w dół na coraz mniejsze przedsiębiorstwa. Ta zmiana będzie się działa wraz ze wzrostem penalizacji emisji, jak i negatywnego wpływu na środowisko. Będzie to nie tylko wyzwanie, ale i szansa dla branży OZE, efektywności energetycznej i potencjał do inwestycji w nowe zero- lub nisko-emisyjne technologie. Myślę, że zmiana będzie widoczna w ciągu 2-5 lat. W mojej ocenie w przyszłym roku nastąpi akceleracja takich działań, a potem wzrost w tempie geometrycznym.
Czy firmy będą intensywnie kupowały zieloną energię, czy raczej inwestowały we własne źródła wytwórcze?
SJ: W pierwszej kolejności firmy będą szukały możliwości zakupu zielonej energii, po cenach niewiele wyższych niż energia ze źródeł wysokoemisyjnych. To jednak szybko okaże się niemożliwe, bo mamy w Polsce mały udział OZE w miksie energetycznym. Inwestycje w OZE będą niejako wymuszone, zwłaszcza w przemyśle energochłonnym. Gdybyśmy byli Norwegią, w dużym stopniu zasilaną OZE, firmom wystarczyłoby kupienie zielonej energii z sieci. W następstwie bycia Polską – choć nie jesteśmy odosobnionym przypadkiem w Europie – naturalną drogą dla przedsiębiorstw będzie zakup własnych instalacji. Trendem będzie migracja z fotowoltaiki na dachach w stronę oddalonych od zakładu większych źródeł. Rozwiną się także instrumenty, dzięki którym przedsiębiorstwa będą wspierać inwestorów lub tworzyć wspólne przedsięwzięcia z inwestorami branżowymi, których celem będzie przyspieszenie dostaw zielonej energii od spółek energetycznych. Rynek jest rozwijający się i relatywnie chłonny, ale potrzeby rynku, będą przez kolejną dekadę najpewniej dużo większe, niż możliwości inwestycyjne spółek energetycznych.
Czy polska optyka różni się od zagranicznej? Czy w kraju inwestują przede wszystkim zagraniczni gracze?
SJ: Inwestycje w OZE można podzielić na te realizowane przez lokalne spółki energetyczne (te będą rosły) oraz podmioty, które chcą osiągnąć określoną stopę zwrotu ze swojego kapitału. W tej drugiej grupie dominuje niepolski kapitał, gdyż w Polsce brakuje wyspecjalizowanych funduszy, które inwestowałyby w OZE.
A jak Pan ocenia szanse zaangażowania oszczędności zwykłych Kowalskich w projekty OZE?
SJ: Jest przestrzeń, by rozwinąć energetykę obywatelską. Średnio zamożny Polak mógłby lokować swoje oszczędności w funduszu inwestującym w OZE. Trzeba jednak mieć na uwadze bardzo dużą nieufność do funduszy inwestycyjnych w naszym kraju. Znaczna część oszczędności jest lokowana w bankach (lokaty, obligacje skarbowe). Polacy niechętnie inwestują, więc rynek jest dość płytki.
SJ: Owszem, jeśli pojawią się podmioty, które systematycznie będą promować tego typu rozwiązania i mają dotarcie w sprzedaży do klienta detalicznego. Konieczna jest edukacja i atrakcyjne produkty, które zostaną zaproponowane klientom. Nie jest to obszar, którym zajmuję się na co dzień, ale jeżeli popatrzę na rynek to są dwie drogi, obie trudne. Pierwsza to crowdfunding, w którym nie ma możliwości wyjścia z inwestycji. Jednak żeby postawić 1 MW inwestycji w PV należałoby zebrać od „Kowalskich” 3 mln złotych. Takie kwoty na platformach crowdfundingowych są osiągane sporadycznie. Druga ścieżka to partycypacja w funduszach inwestycyjnych, które musiałyby mieć dużą rezerwę. Ze zgromadzonego 1 mln zł, ok. połowę mogłyby zainwestować, a połowę – musiałyby zamrozić na okoliczność potencjalnego wycofania oszczędności przez uczestników. Przy czym znacznym ryzykiem jest otwarcie funduszu, który inwestuje w niepłynne aktywa. W polskim systemie funduszy inwestycyjnych, nadzorowanym przez Komisję Nadzoru Finansowego, podmiot, który chciałby wejść w taki obszar, musiałby zabezpieczyć znaczną część pozyskanych środków. By budowa struktury finansowania miała ekonomiczny sens, skala kumulacji kapitału musiałaby być liczona w miliardach (a nie milionach) złotych.
Tekst powstał przy współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Energetyki Wiatrowej (PSEW).