Robots
Cookies

Ustawienia cookies

Strona Teraz Środowisko wykorzystuje cookies. Część z nich jest niezbędna do funkcjonowania strony. Inne służą poprawianiu jakości naszych usług.
Więcej  ›
27.07.2025 27 lipca 2025
Mając za sobą 10 lat tworzenia autorskich treści o ochronie środowiska, Teraz-Środowisko szuka nabywcy. W celu uzyskania wszelkich informacji prosimy o kontakt z administracją strony.

Suche zbiorniki się przydają, ale nie zastąpią renaturyzacji. (Po)powodziowe wnioski na przyszłość

O przyczynach wielkiej powodzi we wrześniu 2024 r., optymalnych sposobach minimalizacji zagrożenia, towarzyszących im dylematach i gospodarce wodnej w ogóle rozmawiamy z dr hab. Mateuszem Grygorukiem, profesorem z Katedry Hydrologii, Meteorologii i Gospodarki Wodnej SGGW.

   Powrót       19 września 2024       Woda   
Mateusz Grygoruk
profesor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, wiceprzewodniczący Państwowej Rady Gospodarki Wodnej

TŚ: W ostatnich dniach cała Polska usłyszała o suchym zbiorniku przeciwpowodziowym Racibórz Dolny. Stan jego zapełnienia rano 18 września wyniósł 137,88 mln m3 wody – ok. 74,5% objętości(1). Czy zbiornik uratował Wrocław i Opole, a wielkie inwestycje hydrotechniczne spełniają teraz swoją rolę?

MG: Podnoszona czasem w debacie publicznej opozycja między rozwiązaniami środowiskowymi a inżynieryjnymi jest zbyt uproszczona. Są ludzie, według których do ochrony przed powodzią wystarcza twarda hydrotechnika; sam zaliczam się jednak do tych, którzy – tam, gdzie jest sensowna – chcieliby ją uzupełniać metodami przyrodniczymi, które są tańsze i można je stosować w zasadzie wszędzie. Zbiornik Racibórz Dolny jest zbiornikiem suchym; przy objętości ok. 180 mln m3 jest w stanie przechwycić szczyt fali wezbraniowej. Na przesądzanie, czy Racibórz uratował położone niżej tereny, jest jednak jeszcze za wcześnie. To operacyjny debiut tego zbiornika, który oddano do użytku w 2020 r. Należy się cieszyć, że jego wypełnienie nie spowodowało uszkodzeń infrastruktury do których doszło w innych zbiornikach, np. w Stroniu Śląskim, gdzie przy czole zapory osunął się fragment gruntu. Na pewno w kontekście Kotliny Kłodzkiej, Dolnego Śląska i Odry suche zbiorniki – czyli takie, które są wypełniane wodą jedynie w czasie wezbrań, a między wezbraniami ich obszar może być wykorzystywany m.in. w celach rolniczych -  są wskazane. Nie można jednak wrzucać ich do jednego worka ze zbiornikami mokrymi, w których utrzymanie pewnej objętości wody jest niezbędne ze względów technicznych. To właśnie zbiornik tego typu w Stroniu Śląskim uległ awarii. Z kolei zapora w Pilchowicach przelała się wierzchem, co prowadziło do niekontrolowanego zrzutu wody. Problemy dotyczyły też Jeziora Nyskiego i zbiornika Mietków. Wydaje mi się, że już wybudowane zbiorniki powinny pozostać, choć można zastanowić się nad ich lepszym udrożnieniem poprzez umożliwienie migracji organizmów i osadów przez zaporę, ale budowa nowych zbiorników utrzymujących wodę przez cały czas jest moim zdaniem pozbawiona sensu. Doświadczenie tegorocznej powodzi uczy nas, że obiekty infrastruktury takie, jak zbiorniki retencyjne i zapory, mogą ulec awarii, której prawdopodobieństwo rośnie wraz ze wzrostem ich obciążenia eksploatacyjnego. Może również dojść do nieoptymalnego zarządzania wodą w tych zbiornikach. Choć opiera się ono na instrukcjach gospodarowania wodą, to mają one zwykle pewną elastyczność podejmowania decyzji o zwiększaniu bądź spracowaniu retencji. Być może w niektórych miejscach, takich jak Jezioro Nyskie, dało się przeprowadzić to inaczej? Jest jednak zdecydowanie za wcześnie, aby odpowiedzialnie mówić co i jak uratowało Wrocław. Jeśli ktoś dzisiaj, w chwili gdy szczyt fali wezbraniowej znajduje się między Opolem a Wrocławiem, przedstawia gotowe odpowiedzi na to pytanie, to moim zdaniem ma zadatki na jasnowidza.

Czytaj też: Miasta płoną, miasta toną. Konsekwencje zmiany klimatu odczuwamy już dziś

TŚ: Czy te same konstrukcje mogą czasem pełnić funkcje przeciwpowodziowe, ale kiedy indziej przyczyniać się do pogłębiania suszy np. przez zaburzenie poziomu wód gruntowych?

MG: Rządowy plan przeciwdziałania skutkom suszy zawiera mapę Polski z zaznaczonymi strefami stopnia narażenia na suszę. Proszę zwrócić uwagę, że należą do nich np. tereny położone koło utworzonego na Wiśle Jeziora Włocławskiego czy podlaskiego zbiornika Siemianówka nad Górną Narwią. Obserwując długotrwałą suszę na Podlasiu, gdzie ilość opadów od początku września do 18 dnia tego miesiąca wyniosła 5 mm, a z drugiej Dolny Śląsk gdzie w krótkim okresie spadło ponad 300 mm opadów, widać, że tradycyjne myślenie o zbiornikach, które będą przechwytywały fale wezbraniowe i stopniowo oddawały wodę ją w okresie suszy,  jest już nieuzasadnione. Należy je przedefiniować; zbiorniki będą musiały sobie radzić z dużo głębszymi niżówkami niż w przeszłości, ale i z powodziami, które w danym przekroju wodowskazowym za naszego życia czy w dającej się określić przyszłości uznawano za nieprawdopodobnie wysokie i długotrwałe. Mówiąc najprościej, małe zbiorniki są za małe, żeby przeciwdziałać suszy i powodzi, a w dużych zbiornikach parowanie w okresach suszy jest kolosalne – przykładem m.in. zbiornik Siemianówka i nie ma miejsca na ich budowę. W mojej ocenie w zasadzie jedynym rozwiązaniem jest łączenie funkcji przeciwpowodziowych zbiorników suchych z innymi zastosowaniami, taki jak robi to Racibórz Dolny. Duży, rozległy suchy zbiornik w okresach niżówek może służyć jako pastwisko, łąka czy obszar rekreacyjny, natomiast w okresach powodzi jest w stanie przechwycić znaczną falę wezbraniową przemieszczającą się z biegiem danej rzeki. Nie można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, gdzie takie zbiorniki powinny powstawać. W północnej Polsce suche zbiorniki są raczej pozbawione sensu, bo tak duże opady w krótkim okresie czasu tam nie występują, a jeśli nawet, to retencja zlewni jest sobie w stanie z nimi poradzić.

TŚ: Zdecydowana większość wielkich zbiorników retencyjnych w Polsce znajduje się na południu. Na terenach podgórskich woda spływa szybciej i dlatego są szczególnie narażone na powodzie?

MG: Pierwsza kwestia to wymagające warunki meteorologiczne obszarów górskich – najwyższe sumy opadów występują w górach, co wynika bezpośrednio z fizyki atmosfery. Średnie opady w Polsce to 600 mm rocznie, a na Kasprowym Wierchu ok. 1500 mm rocznie.  Druga kwestia to transformacja opadu w odpływ, która bardzo zależy od tego ile wody może zakumulować zlewnia, czyli obszar na który pada deszcz i z którego woda trafia potem do jednego zbiornika. Retencyjność zlewni Białej Lądeckiej, Białej Głuchołaskiej albo Bystrzycy Kłodzkiej w górnych partiach wynosi od zera do 50 mm. Jeśli przyjąć, że wynosi ona np. 25 mm, i dojdzie do opadu 50 mm, 25 mm odpłynie. W przypadku nizin retencyjność wynosi 150-200 mm. Inherentną cechą zlewni górskich jest bardzo mała zdolność retencjonowania wody i spowalniania odpływu - większość opadów jest szybko transformowana w odpływ.

TŚ: Wynika to z ukształtowania terenu i skalistych gruntów?

MG: Tak. Na obszarach górskich w Polsce mamy raczej szczelną powierzchnię zlewni, płytką pokrywę glebową, duże nachylenia terenu. Od razu pojawia się pytanie, co w takich miejscach robić aby procesy przepływu wody spowolnić. Przede wszystkim należy priorytetowo potraktować górskie lasy, które nie mogą być tylko dostarczycielami drewna. Ich bardzo ważną cechą jest to, że z hydrologicznego punktu widzenia są one „szorstkie” (spowalniają spływ powierzchniowy). Woda będzie zatrzymana na dłużej i dopiero po pewnym czasie dopłynie do rzeki. Mając na względzie to co się wydarzyło w Stroniu Śląskim czy w Kłodzku, musimy jednak powiedzieć, że takiej fali wezbraniowej nie była w stanie zatrzymać żadna metoda techniczna. Rozwiązania oparte na naturze ze względu na możliwą skalę ich zastosowania, mogą zostać wdrożone w różnej skali, niemal w każdej zlewni.

Czytaj też: Odtwarzanie lokalnych ekosystemów, a cele globalne i łańcuchy wartości. Program RE:Generacja

Tak jak nie wierzę w to, że zbudowanie kolejnych 15 zbiorników pozwoliłoby znacząco zmniejszyć rozmiary katastrofy, która się wydarzyła, tak samo nie wiem czy zatrzymanie wody w krajobrazie leśnym spowodowałoby, że fala powodziowa byłaby dużo niższa. Mówimy o ekstremalnym, krótkotrwałym i bardzo wysokim opadzie; o koincydencji dwóch zdarzeń barycznych, słynnego niżu genueńskiego, który nasunął się na Polskę i był dalej blokowany przez wyż rozbudowujący się nad Rosją i Białorusią. Nałożyły się na siebie dwa zdarzenia. Gdyby opady wystąpiły 50 czy 100 km na wschód i większa ich część trafiła by wówczas do zlewni Wisły, a zwiększone ryzyko powodziowe rozłożyłoby się na dwie zlewnie. Na takie opady, jakie miał miejsce na Dolnym Śląsku we wrześniu nie było można się przygotować,

TŚ: Dlaczego akurat Dolny Śląsk doświadcza powodzi po raz trzeci w ciągu trzydziestu lat? Czy z jakichś względów jest na nie bardziej podatny niż inne regiony podgórskie?

MG: Przede wszystkim trzeba spojrzeć na geografię. Dolny Śląsk jest miejsce położonym w bezpośrednim sąsiedztwie Bramy Morawskiej - obniżenia między Sudetami a Karpatami. Przez „przerwę” miedzy górami, przedostają się do Polski masy powietrza napływające z południa Europy. Położenie Dolnego Śląska pod pewnymi względami jest bardzo dobre - mamy tam najłagodniejszy w Polsce klimat, który sprzyja rolnictwu, ale niestety zdarzenia takie jak przeciskający się przez Bramę Morawską niż genueński powoduje największe opady i największe szkody powodziowe. Nie jest to nic nowego w wymiarze procesu – nowe są natomiast tak duże sumy i natężenie opadów.

TŚ: Czy nakłada się na to uregulowanie tamtejszych rzek?

MG: Uregulowana jest olbrzymia większość rzek górskich w Polsce -  Kotlina Kłodzka nie jest pod tym względem wyjątkowa. Na wypadek opadów rzekom trzeba jednak oddawać przestrzeń, tak żeby miały miejsce na przeprowadzenie wysokich przepływów. Jeśli mówimy serio o zarządzaniu ryzykiem powodziowym i chcemy znacząco zmniejszać straty w przeszłości, należy rozszerzać koryta uregulowanych rzek górskich, które są zdecydowanie zbyt wąskie na przyjmowanie takiej fali powodziowej, jaka teraz wystąpiła. Cały czas jednak przypominam, że mówimy o sytuacji ekstremalnej.

TŚ: Czy regulowanie górskich rzek wynikało z tego o czym mówiliśmy wcześniej, tj. niskiej retencyjności obszarów przez które przepływały? Liczono na to, że wodę uda się utrzymać w węższych korytach?

MG: Chodziło bardziej o morfodynamikę. Rzeki górskie prowadzą wodę o dość wysokich prędkościach przepływu i są bardzo dynamiczne. Po każdym zebraniu w naturalnej rzece górskiej, takie jak np.  Białka Tatrzańska, dochodzi do zmian morfologii koryta.  Dla rzeki to obojętne, bo zawsze sobie utoruje drogę, dla człowieka jednak mało wygodne. Mieliśmy dosyć tego, że pierwsze lepsze wezbranie zabierało nam chodniki czy jezdnie i zaczęliśmy się przed tym bronić regulacją rzek. W przypadku niewielkich powodzi ta regulacja pozwala ustabilizować przestrzeń doliny rzecznej – tymczasem w dolinach są najmniejsze lokalne spadki terenu, można łatwo poprowadzić drogę czy linię kolejową. Widać to np. wzdłuż Popradu. To wygodne, historycznie zasiedlane przez człowieka miejsca.

TŚ: Jak ocenia Pan działania służb czy sztabów kryzysowych?

MG: Być może to niepopularna odpowiedź, ale uważam, że służby państwowe zachowały się prawidłowo.  Mówimy o zdarzeniach, które było bardzo trudno przewidzieć lub uwzględnić w modelowaniu. Służby operacyjne, które opracowują prognozy hydrologiczne, wykonują obliczenia numeryczne z wykorzystaniem modeli. Modele działają, jeśli są spełnione ich założenia. Niezwykle  trudno jednoznacznie przewidzieć zdarzenia niepożądane, które nie mogą zostać w modelach uwzględnione (np. nałożenie się fali wezbraniowej wywołanej opadem oraz wywołanej awarią zapory). Mam wrażenie, że cały czas podchodzimy do środowiska jakbyśmy byli pantokratorami – powiemy przyrodzie, co ma zrobić, a ona posłucha. Tymczasem w przebiegu procesów hydrologicznych jest bardzo wiele niepewności. Nasze dotychczasowe obliczenia nie brały pod uwagę takich zdarzeń, jak nagła awaria zapory (tak, jak to miało miejsce w Stroniu Śląskim). Z perspektywy hydrologa z 20-letnim stażem pracy jestem dumny, że na początkowym etapie podchodziliśmy do powodzi bardzo pragmatycznie i spokojnie. Gdy jednak tracone jest mienie, zagrożone jest życie ludzi i pojawiają się ofiary śmiertelne, trudno powściągnąć emocje. Po kilku dniach, kiedy zbliżamy się do końca tego tragicznego zdarzenia, mamy do czynienia z pewną wojną informacyjną i próbą kanalizowania informacji w oficjalnych przekazach.

Czytaj też: Modelowanie klimatyczne. Czym jest i dlaczego polska gospodarka potrzebuje go jak wody?

TŚ: Wszystko, o czym rozmawiamy, wpisuje się w konieczność adaptacji do zmiany klimatu. Jakie mogą być najlepsze rekomendacje na przyszłość?

MG: Podstawową przyczyną tej powodzi były emisje gazów cieplarnianych. Winnymi są ci, którzy przez lata nie redukują emisji – od energetyki i przemysłu, po transport i rolnictwo. Mówimy w pewnym sensie o odpowiedzialności zbiorowej, i to właśnie na niej polegają konsekwencje zmiany klimatu. Te konsekwencje to nie tylko mniejsze dynie na polu albo konieczność intensywniejszego nawadniania ogórków, ale również powódź w 2024 roku. Redukcja emisji to zatem moja główna rekomendacja. Co do szczegółów, gdybym był odpowiedzialny za opracowanie planów ograniczenia ryzyka powodziowego na Dolnym Śląsku, robiłbym wszystko, co tylko jest tylko możliwe. Tam gdzie się da, myślałbym o planowaniu suchych zbiorników, równocześnie spowalniając odpływ rzeczny z obszarów rolniczych i leśnych, poza obszarami zabudowanymi. Trafiamy tu na pewnego rodzaju kuriozum, które polega na tym, że działania o których mówię, tak czy inaczej będą kosztowne. Jeżeli zrenaturyzujemy rzekę w krajobrazie rolniczym, być może latem każdego roku będzie częściej wylewała na jakąś łąkę i gospodarka rolna będzie trudniejsza.  To koszty, ale wzięte sumarycznie dla całej zlewni, będą jednak niewspółmiernie niższe od kosztów jakie będziemy ponosili, rekompensując straty wynikające z powodzi. Musimy nauczyć się, że w gospodarce wodnej nie ma nic za darmo. Należy wybrać działania, które będą pomagały w przechwytywaniu fali wezbraniowej za pomocą inżynierii wodnej, ale nie mniej ważne jest zadbanie o to, żeby rzeki jak najdłużej prowadziły swoją wodę. W tym krótkie, najmniejsze strumyczki. Inherentną cechą łąki w dolinie rzeki jest to, że bywa okresowo zalewana. Pamiętajmy też o wodochronnej roli lasów. Nie umiem powiedzieć, które z tych działań są ważniejsze – liczą się wszystkie.

Czytaj też: Naukowcy: To nie jest pojedyncze odstępstwo od normy. To nowa rzeczywistość

Szymon Majewski: Dziennikarz Teraz SamorządWięcej treści dotyczących samorządów w zakładce Teraz Samorząd.

Przypisy

1/ Według danych Wód Polskich

Polecamy inne artykuły o podobnej tematyce:

Nowy system raportowania planów adaptacji do zmian klimatu już dostępny dla miast (28 lutego 2025)Polityka klimatyczna Polski w jednym dokumencie. Dwuletni raport transparentności już w UNFCCC (04 lutego 2025)Zasada znaczącego wkładu w transformację. O środowiskowym wzmocnieniu polityki spójności (13 stycznia 2025)NIK: miasta muszą chronić i rozwijać tereny zielone. Wyniki kontroli w województwie podlaskim (10 grudnia 2024)Rekompensaty trafiają na konta rolników z terenów popowodziowych (25 listopada 2024)
©Teraz Środowisko - Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i publikacja tekstów, zdjęć, infografik i innych elementów strony bez zgody Wydawcy są zabronione.
▲  Do góry strony